Pierwsze obserwacje: tu się nie spieszy. Ciężko jest przestawić się z trybu "w pędzie" na tryb "zen". Czy się uda? Zobaczymy. I zastanawiam się czy tylko już w Polsce jest takie tempo.
Spacerujemy więcej niż dotąd, a weekendy chłonę jak nigdy (bo przecież wcześniej było ich jak na lekarstwo). Pewnie, że tęsknię i coraz bardziej wierzę w powiedzenie "starych drzew się nie przesadza" ;).
Odwiedziliśmy polski sklep - dobrze, że na niego wpadliśmy, bo jakby nam się zachciało żurku czy innej ćwikły to wiemy gdzie iść. Na półce sklepowej znalazłam książkę Patti Smith z Wydawnictwa Czarne (yay). Dziś w tak słoneczny dzień po prostu kupiliśmy po butelce piwa i odwiedziliśmy Królewskie Muzeum Militariów i Park Cinquantenaire. Piwo wypiliśmy na parkowej ławce obserwując zabawy psów i ludzi. Na ulicach mijamy co chwila obcokrajowców, a wizyta w irlandzkim pubie zaowocowała w kilka rad od "tutejszych" oraz odkrycie Celtic Cider (om nom nom).