Sprawa ubezpieczenia mieszkania też jest dziwna. Bo albo musisz mieć konto w banku, w którym są takie ubezpieczenia (na cholerę nam kolejne konto i to jeszcze płatne) albo.. No właśnie i tutaj lekkie zaskoczenie. Dzwoniąc do firm ubezpieczeniowych albo do banków okazuje się, że tu w Brukseli - tak kosmopolitycznym mieście, stolicy Unii Europejskiej - ciężko dogadać się po angielsku. Dobrze, mój nie jest najmocniejszy, ale staram się mówić. Natomiast pracownicy banków odsyłają mnie do "kolegów", przełączają (muszę wysłuchiwać tych wszystkich "relaksujących" muzyczek i kontrolować minuty rozmowy - bo przecież mam kartę, a nie abonament) albo proszą o telefon i słyszę "dziś na pewno ktoś kompetentny oddzwoni". Po czym ani "dziś" ani jutro ani pojutrze nie oddzwania. W końcu udało nam się załatwić ubezpieczenie przez internet.
Z rozmów z tymi, którzy już są tu dłużej, dowiaduje się też, że aby w ogóle założyć konto trzeba najpierw umówić się na spotkanie, a cała procedura może potrwać dwa tygodnie.
Kolejna sprawa to ubezpieczenie zdrowotne - chciałam załatwić takie prywatne, żeby być już spokojna o przyszłość. Cenowo przystępnie, więc postanowiłam napisać maila do jednej z firm. No i zaczęło się. Ponad dwa tygodnie korespondencji, po czym i tak okazało się, że muszę mieć dokumenty z polskiego NFZ (które i tak miałam załatwiać, no, ale jak załatwiać jak nie masz adresu, gdzie może przyjść korespondencja).
Uprzedzana przez osoby już tu mieszkające uzbrajam się w ZEN, bo co innego pozostało. I myślę, że mimo wszystko w Polsce aż tak źle nie jest. Choć pewnie cudzoziemcy borykają się tam tak jak my tu.
No comments:
Post a Comment